Czym dla
kogo jest rower i jazda na nim? To pytanie dla każdego ma inną odpowiedź. Dla
nas jest to sposób na relaks i odreagowanie od szarej nudnej i ciężkiej
niekiedy rzeczywistości. Razem z braćmi od kilku już lat jeździmy i zwiedzamy
na rowerach Polskę. najpierw były to okolice zamieszkania, potem dalsze już dwu
dniowe wyprawy aż w końcu przyszedł czas i na krajowe eskapady. Nigdy
specjalnie nie zależało nam na bardzo wyszukanym i drogim sprzęcie nigdy
zresztą nie było nas na taki stać jednak nie przeszkadzało nam to spełniać
swoje turystyczne zachcianki i ambicje. Od zawsze kręciło nas szeroko pojęte
zwiedzanie i przebywanie wśród natury, pięknych widoków czy też ludzi. Z braku
funduszy a może i z chęci bycia nie zależnym zaczęliśmy sami organizować sobie
turystyczne atrakcje.
Mazury od
zawsze nas pociągały, nigdy wcześniej nie byliśmy w tej krainie a wiele za to o
niej słyszeliśmy i trochę czytaliśmy. Mazury to kraina wielka i wiele do
zaoferowania wiec należało najpierw zdecydować w który jej rejon jechać i w
jaki sposób zamierzamy to zrobić. Po dłuższej analizie padło na Giżycko,
zarówno jako start a także jako i metę. Na Mazury bowiem musieliśmy dostać się własnym
autkiem bo niestety dojazd dokądkolwiek pociągami w naszym kraju jest albo
strasznie skomplikowany albo wręcz niemożliwy. No ale nie rozwijajmy tego
tematu bo każdy kto choć raz jechał pociągiem wie jak jest. Termin naszej małej
wyprawy wyznaczyliśmy sobie na początek maja, ot taka majówka na rowerze. Nie
było jeszcze za ciepło a i niestety dość sucho gdyż wiosna 2010 roku po
niezwykle długiej i śnieżnej zimie, szła dość długo i opornie. Nie mniej jednak
było wystarczając by spędzić ten czas na rowerze wśród drzew i jezior. Obraliśmy
Giżycko jako początek i koniec naszej pętli po Mazurach i tu też dojechaliśmy
autkiem. Niestety ze względu na prace późno wyjechaliśmy z domów i na miejscu
byliśmy dopiero około północy. Cóż mówi się trudno, jednak z tego powodu a
także braku chęci i obeznania w terenie, noc spędziliśmy w aucie. Nie polecamy nikomu
ani to wygodnie ani ciepło, choć plus był jeden w postaci szybkiego wstania
wczesnym rankiem a wiec i wczesnego startu.
Autko zaparkowaliśmy na parkingu
strzeżonym przy jednym z hoteli i w drogę. Wyruszyliśmy wcześnie rano pełni
zapału i radości do jazdy. Pogoda co prawda mogłaby być znacznie lepsza ale
jakoś nam to nie bardzo przeszkadzało. Było dość chłodno, bardzo pochmurnie, na
razy mgliście a i wilgotność powietrza była wysoka. Pierwsze kilometry poszły w
miarę gładko i bez problemu, spokojne ciche uliczki wśród wiosek z dala od
zgiełku tras dawały poczucie odpoczynku i bliskości z naturą. Można było pozwolić
sobie na rozmowę w trakcie jazdy, żarty itp. A w sytuacji kiedy jedzie obok
siebie trzech braci to bardzo pożądana okoliczność, gdyż zawsze mamy o czym ze sobą
rozmawiać. Trasę zaplanował najmłodszy z nas jak się jednak okazało mimo ze
odwalił kawał dobrej roboty w wielu miejscach musieliśmy ją korygować na bieżąco,
gdyż inaczej sprawa przedstawiała się na mapie a inaczej w rzeczywistości. Tak
tez było z pierwszym wyznaczonym punktem widokowym na jezioro Dargin całkiem
niedaleko za Giżyckiem.
Widok na jezioro Dargin |
Na mapie jak wół jest, jest też i jakaś ścieżka do
niego a w rzeczywistości szczere pole, grząskie jak diabli, rozmokłe i nie
przejezdne. Bliżej drzew z kolej pokrzywy i inne krzaczory. No cóż tracąc
mnóstwo czasu i energii brnęliśmy dalej z nadzieją ze się jakoś sprawa polepszy,
niestety nie uległo to zmianie. Sam punkt widokowy zarośnięty i poza kawałkiem
wody przy samym brzegu to jeziora nie widzieliśmy. Chwila zatem odpoczynku trochę
zdjęć i odwrót, niestety trasą mimo że zmodyfikowaną to nie wiele lepszą. Do
tej pory nie wiemy czy my gdzieś źle skręciliśmy czy tak po prostu miało to wyglądać.
Pierwszy bliski kontakt z mazurskim jeziorkiem |
Nie mniej jednak kierowani obsesyjną chęcią zobaczenia jednego z wielkich
jezior sami się w to wpakowaliśmy. Dalej już odpuszczaliśmy niepewne i małe cele
widokowe by znowu nie tracić czasu. Samym założeniem wycieczki było spędzenie
czasu ze sobą, pogadanie, od stresowanie się i odpoczynek od codziennego życia.
Turystycznie natomiast kilka dni na rowerze wśród jezior i lasów. Ciesząc się z
widoków zwiedzając ciekawe miejsca i oglądając to wszystko co jest
charakterystyczne dla tego zakątka polski. Założyliśmy zatem obejrzenie kilku
bunkrów w tym Wilczego Szańca, jak i innych poniemieckich zabudowań, dotarcia i
zobaczenia jak wygląda jezioro Śniardwy czy też zajrzenia do Mikołajek.
Pierwszym takim zabytkiem wojennej historii był bunkier w który kwaterę miał Himmler.
Bunkier w środku lasu zaniedbany i w zasadzie w gruzach po tym jak wysadzony
został przez armie niemiecka w styczniu 1944 roku. Bunkier zwany Hochwald czyli
po naszemu „wysoki las” znajdziemy w Pozedzrzu. Bardzo ciekawe miejsce i warte
obejrzenia, w odróżnieniu od kwatery Hitlera nie zagospodarowane, znajduje się
w środku lasu i nie znajdziecie tu sklepu z pamiątkami czy budki z biletami.
Ruiny kwatery Himmlera "Hochwald" |
Ma
to i swoje minusy obiekt jest zaniedbany i w wielu miejscach zaśmiecony ot taka
nasz rzeczywistość. Po typowej dla takiego miejsca sesji fotograficznej ruszamy
dalej kierując się lasem na Węgorzewo. Była to bardzo fajna droga prowadząca
przez las w większości po dawnym nasypie kolejowym. Do samego Węgorzewa
wjechaliśmy już asfaltową trasą wlotową do miasta, wzdłuż której poprowadzono
ścieżkę rowerową. Przed samym Węgorzewem oczywiście punktem obowiązkowym jest
pomnik upamiętniający walki o wyzwolenie Węgorzewa, ulokowany praktycznie przy
samej trasie na wysokiej skarpie. Samo Węgorzewo przywitało nas jakimiś
lokalnymi uroczystościami z okazji majówki zatem było trochę zamieszania w mieście.
Wrażenie jednak sprawiało miłego ładnego nie za wielkiego spokojnego
turystycznego miasteczka. Turystów jeszcze nie było widać aż tak wielu, choć
przystań wydawała się być pełna.
Przystań w Węgorzewie |
Z Węgorzewa ruszyliśmy dalej kierując rowery
na kolejny zabytek architektoniczny przypominający o pobycie tutaj kiedyś
niemieckich zarządców. Tym razem ów zabytek miał być przydatny społeczeństwu,
władze niemieckie jednak nie zdążyły Hdokończyć dzieła. Mowa tutaj o
niedokończonych śluzach wodnych i kanale który miał łączyć Wielkie Jeziora
Mazurskie z rzeką Pregołą i dalej Bałtykiem. Po zamyśle zostały pewnie tylko
plany architektoniczne i te pozostałości służące teraz turystom. Minąwszy
niedokończone dzieło niemieckich budowniczych jechaliśmy już wzdłuż kanału
który miał być połączony z jeziorem.
Nie dokończone śluzy |
Ten leśny nadbrzeżny trakt był wyjątkowo
fajną trasą do pokonania jechało się niezwykle sympatycznie i relaksująco gdyż
z dala od zgiełku i hałasu. Otoczenie dość wilgotne i zacienione toteż na biwak
może nie bardzo ale na krótką przerwę na kawę jak najbardziej się nadawało. Na
biwak zresztą było jeszcze stanowczo za wcześnie a czekała nas jeszcze dość długa
droga. Podczas jazdy nie spotykaliśmy zbyt wielu turystów choć kilku
rowerzystów się zobaczyło. Wyjątkami były zwłaszcza nie wielkie przystanie
gdzie ludzi było bardzo dużo, na szczęście taka typowo wodniacką wioskę
mijaliśmy tylko raz w miejscowości Sztynort. Przez większą część wycieczki
cieszyliśmy się ciszą i spokojem. Jeżdżąc po mazurach jeździliśmy różnymi
drogami często asfaltem ale i od lasów i ścieżek nie uciekaliśmy. Mimo ze cel i
charakter wyprawy był czysto turystyczny nie posiadaliśmy sakw a tylko plecaki dość
duże ale jednak w miarę wygodne. Nie przerażały nas zatem drogi podmokłe czy
nieutwardzone. Jak się okazało w tamtym rejonie zwłaszcza w miejscach mniej
turystycznych, gdzieś po małych wioskach albo miedzy lasami tudzież w lasach
drogi inaczej wyglądają na mapach a inaczej w rzeczywistości. W wielu miejscach
jest bowiem tak że mapa wskazuje niby drogę utwardzona niekiedy i asfalt a w
rzeczywistości są to kamienie, sześciokątne płyty chodnikowe lub pozostałości i
resztki asfaltu tak czy siak jedzie się gorzej jak po normalnej leśnej drodze. Dość sporo po południu dotarliśmy w końcu do
„wilczego szańca”.
Ruiny "Wilczego Szańca" widziane z za siatki |
Obejrzeliśmy go jednak tylko z zewnątrz i nie wjeżdżaliśmy
na jego teren. Wiąże się to może z naszym skąpstwem a może z prostego
przeświadczenia że skoro coś jest zabytkiem i należy do naszej historii to
powinno to być albo darmowe albo za rozsądną cenę tutaj zdecydowanie nie była
to rozsądna cena. Owszem dla Niemców płacących w euro a raczej w nich
zarabiających to żaden wydatek jednak dla polaka to trochę mi się wydaje za
dużo. W związku zatem z naszym mały bojkotem a i niestety kończącym się dniem
pstryknęliśmy kilka fotek z zewnątrz i ruszyliśmy dalej szukać już powoli
miejsca na nocny biwak. Miejsce mieliśmy już upatrzone, na mapie wyglądało
świetnie a i daleko nie było wystarczyło przejechać las i znaleźlibyśmy się nad
wodą w pewnie malowniczym otoczeniu. Tego jednak nie wiemy gdyż zabłądziliśmy w
lesie i nawet GPS nie potrafił rozsądnie powiedzieć gdzie jesteśmy. Po długich rozważaniach
i kilkunastominutowym szukaniu dogi w końcu napotkaliśmy jakichś leśników
którzy wskazali tyle o ile nam drogę. Było już jednak za późno by dalej jechać
wiec chciał czy nie chciał biwak mieliśmy w lesie. Miejsce znaleźliśmy fajne
tyle ze w lesie takim jak i przy domu bez rewelacji ale co się zrobi. Do tego
pogoda jak na złość zaczęła się psuć, nawet nie zdążyliśmy rozstawić do końca
namiotu a już zaczęło padać. Padało zresztą przez większość nocy. Ale rano na szczęście
już nie.
Mazurskie pagórki |
Drugi dzień był już o wiele ładniejszy od poprzedniego choć i ten
poprzedni zły nie był. Rano dalej trochę błądziliśmy po tym nieszczęsnym lesie
ale w końcu jakoś udało nam się wyjechać na drogę którą już potrafiliśmy określić
na mapie. Dość wcześnie wyruszyliśmy i dość wcześnie dojechaliśmy do miejscowości
Ryn gdzie mogliśmy zrobić zakupy i obejrzeć zamieniony na hotel stary pałac. Wyjeżdżając
z miasteczka mogliśmy podziwiać jego wspaniałą panoramę z jeziorkiem obok i w
tle. Ukształtowanie terenu pozwoliło Cieszyc się tym widokiem przez dłuższą
chwilę. Myliłby się ten kto uważa ze Mazury to płaski i nudny teren do jazdy
rowerem. Sami będąc tam pierwszy raz byliśmy zaskoczeni jak tu pagórkowato, nie
są to góry ale niektóre podjazdy dają w kość, a z niektórych zjazdów można się
długo nacieszyć. Miasteczko oglądaliśmy z takiego właśnie pagórka z którego
potem mieliśmy nie lada frajdę zjeżdżać.
Szybka leśna droga |
Nie duży kawałek drogi za miastem
czekał nas powtórnie odcinek leśny, przyjemny i z milą niespodzianka w postaci
ładnego miejsca biwakowego urządzonego nad brzegiem jeziora. W takim miejscu
gdzie są ławki i stoliki, może nie super nowe ale czyste i całe, aż przyjemnie
było odpocząć i zjeść drugie śniadanie. Po dłuższej chwili odpoczynku i
zaplanowaniu trasy, zebraliśmy się dalej kierując się powoli na Mikołajki.
Droga leśna na której się znaleźliśmy była wyjątkowo ciekawa, obfitowała
zarówno w strasznie strome podjazdy jak i zabójcze zjazdy. A i zdarzyło się że
po prowizorycznym moście zrobionym z pni kilku drzew, przeprawialiśmy się na
drugi brzeg rzeki. Urozmaicone trasy zdecydowanie
lepiej pozwalają się cieszyć z jazdy na rowerze niż monotonne odcinki. Do Mikołajek
zajechaliśmy już w godzinach popołudniowych. Chwile pobłąkaliśmy się po
mieście, odpoczęliśmy, nacieszyliśmy oczy widokiem wspaniałych jachtów ale
także pomęczyliśmy trochę nadmiarem turystów na metr kwadratowy. Korzystając
także z wielu możliwości zjedzenia czegokolwiek pozwoliliśmy sobie także na
mały obiad. Z Mikołajek ruszyliśmy dalej kierując się przez las wzdłuż wybrzeża
jeziora Mikołajskiego, i przez przesmyk pomiędzy Jeziorem Łuknajno i zatoką
Łukniańską, by dojechać do wybrzeży największego jeziora w Polsce. Widok
mieliśmy naprawdę ładny dojechaliśmy bowiem na dość wysoki pagórek u północnych
wybrzeży jeziora Śniardwy i stąd mogliśmy podziwiać ogrom zbiornika. A było co podziwiać
bo jezioro jest wspaniałe.
Widok na jezioro Śniardwy |
Fakt ze pogoda mogłaby być ciut lepsza a i wzgórze troszkę
lepiej zadbane ale wszystkiego mieć nie można. Po dłuższej chwili odpoczynku i
nacieszeniu się widokami ruszyliśmy dalej. Zostało bowiem jeszcze dość sporo
drogi a dzień w maju nie jest jeszcze tak długi jak w letnie miesiące. Jazda
upływała w bardzo przyjemniej atmosferze i wśród miłych widoków. Nie bardzo
było już co zwiedzać po drodze wiec kierowaliśmy się już do miejsca które
wyznaczyliśmy na kolejny nocleg. Było to miejsce biwakowe nad brzegiem jednego
z fajniejszych jezior jakie mieliśmy okazje zobaczyć. Było to jezioro typowo
polodowcowe długie na pewno głębokie i o stromych brzegach. Jechaliśmy wzdłuż
jeziora dobrych kilka minut ciesząc się ze zróżnicowanego terenu i górek. Samo miejsce
znajdowało się jakby w szczycie jeziora, w samym jego końcu.
Wieczorny widok na jeziorko nad którym biwakowaliśmy |
Było bardzo
przestronne nasłonecznione i wygodne. Rozbiliśmy się jednak ciut dalej przy
niewielkim molo w równie ładnym miejscu, może bardziej zacienionym ale na pewno
spokojniejszym. Okazało się bowiem ze nad jezioro lubią przyjeżdżać miejscowi, tak
też się stało i tym razem. Na szczęście spotkaliśmy ich rano już po przespanej
noc i przysłowiowym naładowaniu akumulatorów.
Pisze że na szczęście gdyż byli to bardzo otwarci, przyjaźnie nastawieni
i skorzy do zabawy młodzi ludzie, wiec gdybyśmy spotkali ich wieczorem to chyba
byśmy nie pospali za długo. Nie mniej jednak okazali się bardzo pozytywnie nastawieni
zarówno do nas jak i w ogóle do życia. Pokazali nam tez bunkier ukryty w
okolicznym lesie a którego nie bardzo potrafiliśmy zlokalizować na mapie.
Bunkier ów został nawet wykorzystany, zgodnie z tym co mówili nasi nowi
znajomi, jako miejsce imprezowe, gdzie organizowano nawet dyskoteki. Teraz
jednak był już bardzo zarośnięty, obmalowany graffiti i zaśmiecony w środku,
nie mniej jednak dość ciekawy. Po tym rozstaliśmy się z miejscowymi i ruszyliśmy
dalej. Tym razem jechaliśmy juz tylko po to by dojechać do Giżycka, sama droga
tez długo nie trwała a i kilometrażowo nie był to rekord, nie mniej jednak
kilka godzin w siodle spędziliśmy. Ostatnim punktem naszej wycieczki było samo Giżycko
którego zwiedzanie zostawiliśmy sobie na koniec.
Twierdza w Giżycku |
Obejrzeliśmy twierdze jaka się
tam znajduje a także kilka innych ciekawych obiektów i zabytków, choćby most na
kanale który co pewien czas musi być składany by stojące w kolejce łodzie
zarówno z jednej jak i drugie strony mogły płynąc dalej. Rzecz jest o tyle
ciekawa ze po zatrzymaniu ruchu drogowego i pieszego po moście, wychodzi
człowiek ze stróżówki z odpowiednim przyrządem który wtyka w otwór w moście i
przy jego pomocy kręcąc nim, ręcznie składa czy też przesuwa most.
Od Giżycka
zaczęliśmy nasza pętle i na Giżycku ja skończyliśmy. Przejechaliśmy bardzo
fajny kawałek trasy pokonując wiele kilometrów po wcale nie tak płaskim
rejonie. Spędziliśmy miło czas ze sobą, nie raz błądząc, nie raz podziwiając
widoki jakich u siebie próżno było by szukać.
Ręczne przesuwanie mostu na kanale w Giżycku |
Wyprawa na Mazury na pewno
pozostawia pewien niedosyt gdyż trzy dni to mało bo jest tam naprawdę gdzie
jeździć zatem na pewno wrócimy. K.R.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz