Wreszcie materiał z wakacyjnej wyprawy. Jak to mówią lepiej późno niż wcale. Ale do rzeczy...
Koniec sierpnia a więc i nieuchronnie zbliżający się koniec lata. Sytuacja niezwykle dołująca i dająca do myślenia o tym czy dobrze wykorzystało się wakacyjny czas i ciepłe długie dni. Zawsze też można rzutem na taśmę skorzystać z ostatnich wakacyjnych dni. Tak też zrobiliśmy i my. Mimo że sezon może nie obfitował w wiele wyjazdów i tysiące kilometrów to nie ma co zaliczać tych wakacji do złych. Na jego zakończenie jednak należało zrobić coś wielkiego i dorównującego wyprawom z lat ubiegłych. Wybór padł na północ. Południe odwiedziliśmy w tym roku już w maju a i nie rowerowe wycieczki kierowaliśmy w tamtą stronę. Dla odmiany zatem wybraliśmy kierunek przeciwny. Celem okazał się być nasz wspaniały Bałtyk jako ostateczna w sumie granica. Od dawna także myśleliśmy o podobnej wyprawie i wielokroć już taką planowaliśmy, nigdy jednak nie było dane nam jej odbyć. Tym razem jednak bez względu na okoliczności postanowiliśmy doprowadzić sprawę do końca. Kierunek jasny bo północ ale cel już nie do końca. Wybrzeże mamy szerokie jak i cały kraj, wiele jest tam pięknych i urokliwych zakątków nie łatwo zatem wybrać gdzie. Padło na dwa miejsca, na Mielno, jako że tam po raz pierwszy lata temu byliśmy nad morzem. A także Władysławów jako jedno z najdalej wysuniętych miejscowości nad morzem i atrakcje turystyczne po drodze oraz wiele możliwości rozwoju trasy z jazdą na Hel włącznie. Ostatecznie jednak wygrała w ostatniej chwili trzecia możliwość czyli Krynica Morska. Zarówno Mielno jak i Władysławowo okazały się być za daleko i zbyt wiele czasu należałoby im poświęcić a my tyle czasu nie mieliśmy. Zresztą w Mielnie już byliśmy a i zabytki znajdujące się po drodze do Władysławowa też w większości widzieliśmy. Więc tak naprawdę, nowatorską i odkrywczą wyprawą mogła się okazać właśnie wyprawa do Krynicy.
Koniec sierpnia a więc i nieuchronnie zbliżający się koniec lata. Sytuacja niezwykle dołująca i dająca do myślenia o tym czy dobrze wykorzystało się wakacyjny czas i ciepłe długie dni. Zawsze też można rzutem na taśmę skorzystać z ostatnich wakacyjnych dni. Tak też zrobiliśmy i my. Mimo że sezon może nie obfitował w wiele wyjazdów i tysiące kilometrów to nie ma co zaliczać tych wakacji do złych. Na jego zakończenie jednak należało zrobić coś wielkiego i dorównującego wyprawom z lat ubiegłych. Wybór padł na północ. Południe odwiedziliśmy w tym roku już w maju a i nie rowerowe wycieczki kierowaliśmy w tamtą stronę. Dla odmiany zatem wybraliśmy kierunek przeciwny. Celem okazał się być nasz wspaniały Bałtyk jako ostateczna w sumie granica. Od dawna także myśleliśmy o podobnej wyprawie i wielokroć już taką planowaliśmy, nigdy jednak nie było dane nam jej odbyć. Tym razem jednak bez względu na okoliczności postanowiliśmy doprowadzić sprawę do końca. Kierunek jasny bo północ ale cel już nie do końca. Wybrzeże mamy szerokie jak i cały kraj, wiele jest tam pięknych i urokliwych zakątków nie łatwo zatem wybrać gdzie. Padło na dwa miejsca, na Mielno, jako że tam po raz pierwszy lata temu byliśmy nad morzem. A także Władysławów jako jedno z najdalej wysuniętych miejscowości nad morzem i atrakcje turystyczne po drodze oraz wiele możliwości rozwoju trasy z jazdą na Hel włącznie. Ostatecznie jednak wygrała w ostatniej chwili trzecia możliwość czyli Krynica Morska. Zarówno Mielno jak i Władysławowo okazały się być za daleko i zbyt wiele czasu należałoby im poświęcić a my tyle czasu nie mieliśmy. Zresztą w Mielnie już byliśmy a i zabytki znajdujące się po drodze do Władysławowa też w większości widzieliśmy. Więc tak naprawdę, nowatorską i odkrywczą wyprawą mogła się okazać właśnie wyprawa do Krynicy.
Wyjazd przypadł na ostatni
tydzień sierpnia anno domini 2013 roku. wystartowaliśmy w poniedziałek 26
sierpnia ciut po godzinie 10 rano. Faktycznie trochę późno ale to wakacje a nie
praca więc na spokojnie można było się przygotować a i cały dzień przed nami
przecież . Początek trasy oczywiście prosty bo i znany przez nas doskonale.
Kierujemy się na Walewice i dalej na Sobotę.
Za Sobotą pojawiają się pierwsze mało znane przez nas tereny i okolice, tutaj też pierwszy raz skręcamy nie tam gdzie potrzeba. Mamy jednak jeszcze mapę więc pomyłka jest szybko zauważona i skorygowana. Niedługo jednak dalej mapa się kończy i po przejechaniu drogi krajowej numer 92, podobnie jak kiedyś podczas jazdy do Wyszogrodu, kończy się mapa i jedziemy na podstawie wypisanej przez Tobiasza trasie. Niestety nie wszystko jest super oznaczone a kierunkowskazy nie wiele mówią, wiec błądzimy już na początku. Kierujemy się jednak na północ z nadzieją że jakoś to będzie. Z czasem odnajdujemy potrzebne nam do orientacji miejscowości ale nie raz błądzimy ponownie. Wjeżdżamy nawet do przedmieść Żychlina choć mieliśmy minąć go z jego prawej strony. Wiedzeni tym przekonaniem odbijamy kiedy tylko się da w prawo przy drogowskazie wskazującym miejscowość Śleszyn.
Mamy zapisane bowiem
ze powinniśmy tamtędy przejeżdżać, okazuje się to błędnym myśleniem, gdyż
wracając tam robiliśmy dodatkowe kilometry, zamiast korygować trasę wprzód i
oszczędzić sobie dodatkowej jazdy. No ale bez mapy nie mogliśmy poszaleć wiec trzeba było brać co było i jechać tak jak się ma
zaplanowane bo mogłoby być jeszcze gorzej. Po dojechaniu do Śleszyna, odnajdujemy
już dalszą drogę i jedziemy w miarę tak jak się należy. Przynajmniej przez pewien
czas.
Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy na drodze do Gąbina. Tak było
kiedy zupełnie nie wiadomo jak znaleźliśmy się w miejscowości Pacyna, mimo że mieliśmy
być w Luszynie. Odnaleźliśmy jednak drogę do Luszyna choć nie do końca
potrzebnie, gdyż znowu robiliśmy nie potrzebne koło. Fakt jest jednak faktem ze
po dość częstym błądzeniu i kilkunastu kilometrach więcej w końcu dotarliśmy do
Gąbina. Niestety dużo później niż myśleliśmy. Nie znaleźliśmy tu także dogodnej
dla nas mapy ani informacji turystycznej która mogłaby nam pomóc. Odnaleźliśmy
jednak miejską mapę szlaków rowerowych i mniej więcej określiwszy którym musimy
jechać ruszyliśmy dalej. Plan przewidywał dotarcie do Płocka i gdzieś za nim
nocleg. Po drodze jednak stwierdziliśmy ze chyba nie do końca nam się to uda i
po zrobieniu zakupów skierowaliśmy się na jedno z większych miejscowych jezior
i tu postanowiliśmy zjeść i odpocząć. Niestety mimo ze miejsce urokliwe to nie
bardzo nadawało się na nocleg i biwak, gdyż zbyt wielu ludzi się tu kręciło a i
zabudowania były na wyciągniecie ręki. Ruszyliśmy więc wzdłuż jeziora szukając
jakiegoś dogodnego miejsca nad wodą. Przejechaliśmy cały brzeg będący na szlaku którym się kierowaliśmy,
przejechaliśmy nawet dalej w kierunku drugiego jeziora ale niestety niczego dogodnego
nie znaleźliśmy. Zaczynało już powoli robić się szarawo więc zdecydowaliśmy
pojechać jak najdalej się da szlakiem w kierunku Płocka i w ciekawym i dogodnym
miejscu zaszyć się w las i rozłożyć obóz na noc. Trafiło nam się miejsce może
nie najlepsze ale spokojne i dość daleko od ludzi. Namiot rozbijaliśmy jeszcze
przy promieniach zachodzącego słońca, więc mieliśmy czas dobrze wybrać miejsce i
spokojnie wszystko przygotować. Nie śpieszyliśmy się przy tym i nie błądziliśmy
w ciemności po omacku. Była to pierwsza i ostatnia noc kiedy spokojni e
rozkładaliśmy się po widoku i kładliśmy się spać około 22, częściowo z nudów
częściowo ze zmęczenia. Następne były już bardziej ekstremalne.
Za Sobotą pojawiają się pierwsze mało znane przez nas tereny i okolice, tutaj też pierwszy raz skręcamy nie tam gdzie potrzeba. Mamy jednak jeszcze mapę więc pomyłka jest szybko zauważona i skorygowana. Niedługo jednak dalej mapa się kończy i po przejechaniu drogi krajowej numer 92, podobnie jak kiedyś podczas jazdy do Wyszogrodu, kończy się mapa i jedziemy na podstawie wypisanej przez Tobiasza trasie. Niestety nie wszystko jest super oznaczone a kierunkowskazy nie wiele mówią, wiec błądzimy już na początku. Kierujemy się jednak na północ z nadzieją że jakoś to będzie. Z czasem odnajdujemy potrzebne nam do orientacji miejscowości ale nie raz błądzimy ponownie. Wjeżdżamy nawet do przedmieść Żychlina choć mieliśmy minąć go z jego prawej strony. Wiedzeni tym przekonaniem odbijamy kiedy tylko się da w prawo przy drogowskazie wskazującym miejscowość Śleszyn.
Miejsce naszego pierwszego noclegu |
Dzień Drugi
Widok na most na Wiśle - Płock |
Niekiedy tak blisko jeziora że najmniejszy błąd mógł oznaczać poranną kąpiel z plecakiem i rowerem razem. Do Płocka dotarliśmy na szczęście dość szybko, choć i to trochę czasu musiało potrwać. Miasto bardzo fajne, ładny rynek, stosunkowo spokojne, pięknie zadbane, zwłaszcza wzdłuż rzeki. Tutaj zaopatrzyliśmy się wreszcie w coś przypominające mapę. Niestety nie było oczywiście mapy interesującego nas odcinka ale w informacji turystycznej zaopatrzyliśmy się w wiele różnych folderów, mapek i przewodników po okolicy, dzięki czemu mieliśmy jako taki ogląd na dalszą trasę. Po spacerze po starym mieście, krótkim odpoczynku, kilku fotkach i zorientowaniu się jak jechać dalej, ruszyliśmy w drogę. Ta prowadziła wzdłuż rzeki przez malowniczy i dość młody tutejszy park. Ale był on tak fajnie wykonany, tak spokojny mimo obecności ludzi, że jechało się naprawdę przyjemnie.
Nabrzeże w Płocku |
Rynek w Płocku |
Pierwsza z dwóch gum |
To w tych okolicach pobłądziliśmy dość poważnie |
A to początek wydawałoby się krótkiego etapu nocnego |
"Witamy w Rypinie" |
2:14 ... na dzisiaj już starczy |
Tu wylądowaliśmy na nocleg po nocnym maratonie |
Dzień Trzeci
Kolejny dzień zaczął się dość późno.
Mimo wszystko jednak chcieliśmy choć trochę odespać nocny maraton. Jezioro
okazało się niestety nie zdatne do tego by się w nim wykapać bądź chociaż umyć.
Było to typowe małe wędkarskie jeziorko bez dogodnego podejścia do niego.
Wstaliśmy przed 9, szybko zatem zorganizowaliśmy sobie jakieś siadanie i
zaczęliśmy zwijać obóz. W drodze byliśmy już około 10. Poranek był bardzo ładny,
słoneczny i pogodny. Teren także okazał się wyjątkowo piękny.
Fakt że dość
pagórkowaty z pokaźnymi podjazdami ale dawaliśmy rade. Choć nie raz brakowało
już sił a droga niekiedy się dłużyła. Szybko, wjechaliśmy w kolejne województw o
a mianowicie warmińsko-mazurskie tym razem. Kolejnym przystankiem na naszej
drodze była już Iława. Dojechaliśmy tu dość sprawnie, licząc zmęczenie po
nocnej pogoni. Miasto zrobiło na nas bardzo pozytywne wrażenie. Ciekawe, ładne,
malownicze i spokojne.
W okolicy jeziora Mały Jeziorak skupiono większość
atrakcji jakie niesie miasto. Tutaj także zrobiliśmy większe zakupy i po
obejrzeniu ratusza, rynku, fontanny, po spacerze deptakiem a także po
zaopatrzeniu się w foldery i mapy w miejscowej informacji turystycznej
ruszyliśmy dalej. Na chwile zatrzymaliśmy się jeszcze przy jednym z marketów
budowlanych, kupując gaz do kuchenki. Zatrzymaliśmy się także przy stacji
benzynowej, uzupełniając powietrze w kołach, bo po tylu kilometrach i jeszcze
po złapanej gumie dnia poprzedniego, ciśnienie nie było jak należy.
Tutaj
także, nad brzegami jeziora Jeziorak, mieliśmy okazje obejrzeć miejscową
przystań pełną jachtów i żaglówek. Kilkadziesiąt metrów dalej, już na wyjeździe
z miasta, skręciliśmy w las w miejscową ścieżkę dydaktyczna, po której to
prowadził jeden z interesujących nas szlaków rowerowych. Wcześniej obejrzeliśmy
mapy i stwierdziliśmy ze będzie to dobra droga. Raz że pewien skrót, dwa że
oznaczona więc nie zabłądzimy a trzy że spokojniejsza i malownicza. Zależało
nam tez na miejscu dogodnym do odpoczynku i obiadu. Miejsce takie znalazło się
szybciej niż sami się spodziewaliśmy. Kilkadziesiąt metrów dalej bowiem nad
brzegiem jeziora Kamionka znaleźliśmy gotowe miejsce ,przystosowane do biwakowania
z wiatką, koszami na śmieci a także stolikami i ławkami.
Miejsce było podzielone
w praktyce na dwie części, jedna wyżej z wiatką i przy miejscu gdzie mógł stanąć
samochód a drugie tuż przy samym jeziorze. Były tu tylko stolik i ławki ale nam
wystarczyło. Miejsce zacienione ale z dogodnym zejściem do wody. Szybko, bez
większego zastanawiania, zabraliśmy się za robienie posiłku i kąpanie. Mimo
bowiem że nie było tam plaży to woda kusiła. Woda czyściutka, przezroczysta,
bliżej brzegu dno piaszczyste, trochę dalej już muł i patyki, ale nie przeszkodziło
mi to w tym by trochę popływać.
Zresztą obaj skorzystaliśmy z wody kąpiąc się,
piorąc koszulki i zwyczajnie siedząc w wodzie i ciesząc się z odpoczynku i
widoku. Nigdzie się nam nie spieszyło, czas uciekał ale jakoś nie chciało nam
się go gonić. Zjedliśmy dobry obiad, wypiliśmy herbatę, pokąpaliśmy się i odpoczęliśmy.
Sielanka chwilę trwała, wiec kiedy wsiedliśmy na rower było już około 18.
Wypoczęci i z podładowanymi „akumulatorami” jechaliśmy dość szybko. Sama trasa,
mimo ze leśna, nie stwarzała większych problemów a tylko cieszyła spokojem i
widokami.
Dość szybko zatem dojechaliśmy do jednej z niewielu atrakcji które
mieliśmy zobaczyć po drodze według pierwotnego planu. Tym miejscem był Szymbark
i znajdujący się tu zamek a ściślej mówiąc jego ruiny. Miejsce urokliwe, ale
raz ze już zamknięte a dwa że niezbyt zadbane. Zrobiliśmy oczywiście kilka
zdjęć i ruszyliśmy dalej. Przed samym odjazdem jeszcze miejscowa młodzież
proponowała nam że za niewielką opłatą oprowadzą nas po zamku. Mimo bowiem że
już był zamknięty to jako że tu mieszkali mieli swoje wejścia. Ruszyliśmy
jednak dalej goniąc się ze słońcem. Chcieliśmy dojechać jak najdalej, a konkretnie
chociaż do Jerzwałdu będącego na północnych brzegach jeziora Jeziorak. Chcieliśmy
też oczywiście uniknąć kolejnej nocnej jazdy i mimo wszystko jednak położyć się
w miarę o normalnej porze. Plan planem a rzeczywistość sobie. Mimo energii
włożonej w jazdę, wieczorem nie udało nam się wygrać ze słońcem i po raz
kolejny musieliśmy kręcić po zmroku. Nocą już minęliśmy Jerzwałd, mknąc dalej w
poszukiwaniu już noclegu. W Jerzwałdzie znajduje się ponoć grób autora cyklu o
panu Samochodziku.
Kilka razy już o tym opowiadał nam Maciek i w zasadzie bardzo
chciał to miejsce odwiedzić. Nie udało mu się jednak pojechać z nami i
chcieliśmy mu chociaż fotkę przywieźć, ale po ciemku mało przyjemnie jest się
kręcić po cmentarzu, odpuściliśmy zatem. Miejmy nadzieje ze jeszcze tam wrócimy
i może nawet z Maciejem no i Jackiem oczywiście, bo wiem ze strasznie by się
naszemu bratu spodobał ten wyjazd. Nocleg udało nam się znaleźć dużo wcześniej
niż dnia poprzedniego, jednak także już w zupełnej ciemności. Rozbiliśmy się na
skraju pierwszego lepszego, większego lasu, przed miejscowością Zalewo. Miejsce
dość ciekawe, choć jednak trochę zbyt blisko drogi i ludzi więc trochę mieliśmy
obaw. Byliśmy jednak zmęczeni a i obawy okazały się zbyteczne gdyż po pierwsze
było spokojnie, a po drugie byliśmy dość dobrze osłonięci przez las.
Fontanna w Iławie |
Iława, marina żeglarska |
Ruiny zamku w Szymbarku |
Dzień Czwarty
Kolejny dzień zaczęliśmy dość
wcześnie, jak najszybciej bowiem chcieliśmy ruszyć. Czas wyprawy się kończył a
my byliśmy jeszcze bardzo daleko od celu. Szybko zatem zwinęliśmy obóz i
ruszyliśmy do Zalewa. Aura była jakaś pochmurna, zimna i wilgotna. Z czasem na szczęście
się poprawiało i po kilku kilometrach zdejmowaliśmy już założone wcześniej
polary i bluzy.
W Zalewie zrobiliśmy zakupy, by przy nadarzającej się okazji i
w fajnym miejscu zjeść śniadanie. Miejsce znalazło się i to dość zaskakujące a
na pewno dużo lepsze niż się spodziewaliśmy. Swoje koła skierowaliśmy bowiem na
trasę która biec miała wzdłuż i w sąsiedztwie kanału elbląskiego.
Stwierdziliśmy ze skoro jesteśmy w okolicy to zerkniemy na to cudo. I właśnie w
okolicach pierwszej pochylni jaka była po drodze, napotkaliśmy świetnie
zorganizowane pole, miejsce biwakowe i postojowe. Wyposażone w prąd wodę i
toalety.
Z zadbaną przestrzenią, przyciętą trawą, wyznaczonymi miejscami do
parkowania i ograniczonym ruchem na miejscu. Były tam wielkie altany do
posiłków i schronienia się, były specjalnie przygotowane pod kampery miejsca
postojowe i to wszystko za darmo. Sami nie mogliśmy uwierzyć ale tablica
informacyjna wyraźnie mówiła o nieodpłatnym miejscu biwakowania. Byliśmy w
szoku, oczywiście pozytywnym ale jednak. Lepszego miejsca zatem na posiłek już
nie szukaliśmy.
Po śniadaniu ruszyliśmy dalej do kolejnej pochylni z nadzieją
zobaczenia słynnego obrazka, kiedy to po zielonej trawie wciągany jest jakaś
łódeczka. Tyle razy widzieliśmy już tę scenę w telewizji i folderach o mazurach
i teraz chcieliśmy koniecznie zobaczyć to na żywo. Niestety kanał okazał się
być w remoncie. Woda była spuszczona do najniższego możliwego poziomu, nic nie
pływało a pochylnie i maszyny na nich, były odrestaurowywane. Tak więc pełno robotników
maszyn, rusztowań i bałaganu.
Zamiast zielonego pagórka, zobaczyliśmy rozkopane
wzgórze i gołe tory. Cóż innym razem. Pośmialiśmy się z tego dość dobrze i
pojechaliśmy dalej. Wcześniej jeszcze przez chwilę jechaliśmy drogą, która wpisana
jest w rejestr zabytków i przez to nie może być ruszona. Mówię o tym bo droga i
sam kompleks dworski są śliczne, obok odrestaurowanej, brukowanej drogi
poprowadzony jest nowy chodnik i ścieżka rowerowa. Tak więc jest to jedno z
nielicznych miejsc, kiedy rowerem jedzie się wygodniej niż autem.
Minąwszy
rozgrzebane pochylnie i jadąc kilka kilometrów wzdłuż kanału w końcu
dojechaliśmy do miejsca gdzie mogliśmy się z nim, póki co, pożegnać. Teraz nasze
rowerowe kierownice i koła skierowaliśmy na Elbląg. Do miasta wjechaliśmy od
jego południowo-wschodniego krańca, mijając wcześniej trasę ekspresowa S7 i
pokonując pokaźne i niezwykle męczące wzniesienie, będące już zapewne częścią
miejscowej Wysoczyzny Elbląskiej. Miasto bardzo gwarne i ruchliwe.
Po chwili
namysły, już w centrum, jednak bez większego problemu odnajdujemy rynek i
starówkę. Tutaj zdecydowanie ciszej i spokojniej, a samo miejsce jakby wycięte
z zupełnie innego miasta. Rynek zadbany, czysty w pełni funkcjonalny, bez
sypiących się ruin. Do tego zaraz za nim brzeg kanału opatrzony we wspaniały
bulwar. Tutaj także, po typowej dla miejsca sesji zdjęciowej, robimy zapas
materiałów informacyjnych w miejscowej informacji turystycznej.
Sama informacja
umieszczona została w budynku będącym pozostałością bramy towarowej, przy wjeździe
na rynek. Bardzo to malowniczy budynek i ciekawe rozwiązanie. Pani w informacji
starała się mi pomoc jak tylko mogła ale niestety za dużo pożytecznych
materiałów nie dostałem. Dziękuję jednak i za to. W informacji spotkałem także
parę z Niemiec, która chciała się jakoś z Elbląga dostać w okolice mierzei
wiślanej by tam pojeździć na wypożyczonych tu na miejscu rowerach.
Ciekawa to
była rozmowa. Niemcy patrząc na mapę i odległość nie potrafili pojąc jakim
cudem tak niewielki a jednak zurbanizowany teren nie ma żadnego połączenia
bezpośredniego ani w postaci pociągów ani transportu samochodowego. Pani z
informacji usilnie tłumaczyła że przewoźnicy samochodowi są, ale są to małe
firmy i trzeba się u nich bezpośrednio na przystanku pytać o szczegóły i
możliwości.
Najczęściej jednak na ich pytania zmuszona była odpowiadać że nie
ma takiego połączenia. Ciekawe to było zderzenie kulturowe i mentalne. Po
obejrzeniu ryku przekroczyliśmy po raz ostatni Kanał Elbląski i ruszyliśmy dalej w drogę.
Teraz teren był zupełnie ani ładny ani przyjemny. Jechaliśmy równo z poziomem
morza a czasem i poniżej, po strasznie płaskim terenie, poprzecinanym niekiedy
rzeczkami, kanałami i dość ograniczoną siecią dróg. Niekiedy było to meczące bo
musieliśmy wybierać drogę ciut dłuższą bo mostów jest nie wiele a promy nie
zawsze są czynne.
Koniec końców w międzyczasie jedząc posiłek nad brzegiem
jednej z bardzo wolno płynących rzek, docieramy wieczorem do ostatniego
skrzyżowania. Dalej na północ, jadąc leśnymi dróżkami, już tylko morze, w lewo
droga na Gdańsk a w prawo na mierzeje wiślaną. Po krótkiej naradzie, mającej
rozstrzygnąć czy przebijamy się do plaży i rezygnujemy z Krynicy, bo już
szarówka. Czy jednak jedziemy konsekwentnie do celu, nie zważając na kolejny
etap nocny. Oczywiście padło że jedziemy ambitnie dalej do celu. Został nam już
tylko ostatni odcinek drogi czyli mierzeja wiślana do przejechania. A na niej
jakieś 30 km do przejechania w nocy i jak myśleliśmy ruchliwą drogą. Zakupy zrobiliśmy
zaraz na początku w Kątach Rybackich i potem już pedałowaliśmy co sił w nogach
przed siebie. Spieszyliśmy się bo raz że koniec był tuż tuż a dwa że jazda nocą
po jedynej miejscowej drodze była dość mało sympatyczną opcją.
Na szczęście,
mimo że był już wieczór, nie było ruchu tak dużego jak się spodziewaliśmy. Od
czasu do czasu mijały nas tylko fale aut . Mieliśmy pełne oświetlenie i po
ostatnich dwóch dniach także i trochę wprawy, więc nie wydawało nam się to już
takie straszne. Droga była znośna, nie była w prawdzie za szeroka ale w miarę
równa i bez większych braków w nawierzchni. Większością prowadziła przez las,
czasem tylko mijaliśmy zabudowania i to w nielicznych miejscowościach po
drodze.
Odległość do Krynicy Morskiej pokonaliśmy w około 2 godziny a wiec
szybciej niż zakładaliśmy. Do Krynicy wjechaliśmy tylko w zasadzie do
pierwszego skrzyżowania, próbując się zorientować co dalej. Szybko jednak wróciliśmy
do sklepu na obrzeżach miasta. Kupiliśmy tu piwo na oblanie sukcesu, po czym
wróciliśmy kilka metrów jeszcze do drogi prowadzącej przez las na plaże. Droga
leśna więc ciemna, mało co było widać i do tego napierający zewsząd las
wprawiały człowieka w lekki przestrach. Dróżka spacerowa, bo co jakiś czas
widać ławki a i jest dość dobrze utrzymana, przynajmniej na początku. Potem
zaczęły się piachy i musieliśmy nawet na chwile zejść z rowerów. Pokonujemy
jednak las dość sprawnie i bezproblemowo. I w końcu po kilkuset kilometrach,
kilku dniach podróży i kilkudziesięciu godzinach jazdy, wchodzimy na plażę.
Jeszcze przed wejściem słyszymy głośne fale, uderzające o brzeg.
Huk jest
wielki i na początku aż przerażający, szybko jednak się przyzwyczajamy i
cieszymy z sukcesu. Dochodzimy przez dość szeroką plażę aż do samej wody. Tutaj
rzuciliśmy rowery na piasek i sami usiedliśmy na brzegu zadowoleni. Oczywiście
sukces uczciliśmy piwem kupionym kilka minut wcześniej, oczywiście z
regionalnego browaru. Morze było wspaniałe, fale wzbudzały respekt a
jednocześnie ich dźwięk wprowadzał człowieka w stan spokoju i zamyślenia. No i
gwiazdy.
Trafiła nam się prawie bezchmurna noc i widzieliśmy wszystkie gwiazdy
na niebie, a że świateł dookoła prawie nie było mieliśmy nad sobą naprawdę
jasny i wyraźny nieboskłon. Moglibyśmy tak siedzieć pewnie długo i trochę w
sumie posiedzieliśmy, ale należało rozejrzeć się za miejscem na nocleg.
Postanowiliśmy ze pójdziemy trochę plażą na zachód, oddalając się od Krynicy,
po czym w dogodnym miejscu skręcimy na skarpę i w las.
Chwile nam to zajęło ale
w końcu plan się udało wykonać. Problemem było wdrapanie się z plecakami i
rowerami na skarpę ale i tu jakoś jeden po drugim wzajemnie się wspierając daliśmy
radę. Las poprzecinany był gęstą siecią ścieżek, więc o zaszyciu się nie było
mowy. Weszliśmy zatem w niego tylko kilka metrów, żeby tylko nie wzbudzać
podejrzeń z plaży i żeby móc jeszcze pooglądać trochę morze. Namiot rozbiliśmy
szybko i szybko też przyszykowaliśmy sobie posiłek nad krawędzią skarpy.
Siedzieliśmy tam i podziwialiśmy widoki, wsłuchując się w niczym nie zagłuszony
szum fal. Tego wieczora dość późno się położyliśmy, ale to chyba zrozumiale.
Popisowe miejsce biwakowe przy Kanale Elbląskim |
Z lewej zabytkowa droga z kocich łbów, a my po gładkiej ścieżce |
Droga wzdłuż kanału |
Mechanizm pochylni |
Rozkopana pochylnia |
Dopiero co odmalowane wózki, to na nich transportowane są wszelkie łódki |
Kolejny mechanizm pochylni |
Ulica na starym mieście w Elblągu |
Elbląg - Brama towarowa - tutaj też znajduję się Informacja Turystyczna |
Elbląg - bulwar przy kanale |
Na wprost morze, w lewo Gdańsk a w prawo Krynica Morska |
Zasłużony odpoczynek i coś do picia |
Zmęczeni ale i ucieszeni z sukcesu |
Takich gwiazd jak tam nie widziałem jeszcze nigdzie. Niestety zdjęcie ich nie ukazało. |
Dzień Piąty
Widok z przed namiotu |
Zrobiliśmy sobie jeszcze długi spacer plażą w stronę Krynicy, krocząc samym brzegiem i co chwila mocząc nogi i koła rowerów w morskiej wodzie. Do Krynicy Morskiej weszliśmy jednym z głównych wejść na plażę. Ludzi było już dużo zarówno na plaży jak i na deptakach. Szybko kupiliśmy pamiątki na straganach, objechaliśmy tyle o ile miejscowość, zobaczyliśmy latarnie morską i w końcu ruszyliśmy dalej. Wyjeżdżając z Krynicy zahaczyliśmy jeszcze o informację turystyczną i sklep robiąc zakupy.
Może na wschód, tam musi być cywilizacja... |
...a może jednak na zachód ? |
Na tej skarpie w tle, w lesie, spaliśmy. |
Gorąca gotowana kukurydza |
Do Łodzi dotarliśmy jak jeszcze
było ciemno, więc ostatnia część wycieczki, tym razem już do domu, także
miała etap nocny.
Szybko i sprawnie przejechaliśmy przez Łódź, korzystając z licznych ścieżek rowerowych, bądź łączonych pieszo-rowerowych, także kiedy wyjeżdżaliśmy z miasta powoli zaczynało się robić szaro. Wracaliśmy drogą krajową numer 14, łączącą między innymi nasze Głowno z Łodzią. Droga to ruchliwa, głośna i miejscami średnia jeśli chodzi o nawierzchnie, ale nie chciało nam się już jechać bocznymi i dłuższymi mimo wszystko, drogami.
Ta
bowiem była najszybsza i najmniej problemowa, a i ruch okazał się wcale nie
taki wielki. Niemniej jednak czujność nas nie opuszczała i mimo wszystko jechaliśmy
najsprawniej i najszybciej jak mogliśmy. Po krótkim przystanku w Strykowie na
pączki, droga upływała jeszcze szybciej a wokoło było już zupełnie jasno. Do
domu zapukaliśmy ciut po 7 rano. Oczywiście większość domowników jeszcze spala,
zatem bez specjalnego hałasowania, zajęliśmy się myciem, jedzeniem i
ogarnianiem się. Zakończyliśmy wyprawę więc należało wypakować plecak, wykąpać
się, wyrzucić do prania brudne rzeczy itp. Częściowo to zrobiliśmy ale szybko
stwierdziliśmy ze najpierw musimy się przespać bo nie m to jak wypocząć we
własnych łóżkach.
Szybko i sprawnie przejechaliśmy przez Łódź, korzystając z licznych ścieżek rowerowych, bądź łączonych pieszo-rowerowych, także kiedy wyjeżdżaliśmy z miasta powoli zaczynało się robić szaro. Wracaliśmy drogą krajową numer 14, łączącą między innymi nasze Głowno z Łodzią. Droga to ruchliwa, głośna i miejscami średnia jeśli chodzi o nawierzchnie, ale nie chciało nam się już jechać bocznymi i dłuższymi mimo wszystko, drogami.
Latarnia w Krynicy Morskiej |
Grunt to zająć najlepsze miejsce na promie |
A to już Gdańsk |
Wow! Super przeżycie! Tylko pozazdrościć a Krynica Morska Piękna miejscowość
OdpowiedzUsuńFajna wycieczka, tylko pozazdrościć :)
OdpowiedzUsuńWraz z mężem wybieramy się w te wakacje na wycieczkę rowerową dookoła Polski. Masz może dla nas jakąś cenną radę?
OdpowiedzUsuńOczywiście jeżeli chcecie taką trasę przebyć rowerem to obowiązkowo bardzo dokładny przegląd sprzętu zróbcie aby was nic nie zaskoczyło :)
Usuń