poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Naszego rowerowania początki

Bracia "R" w komplecie :) w tle zalew Jeziorsko
Dość dawno nie pisałem. Cóż życie kieruje się swoimi prawami i nie raz inne rzeczy są ważniejsze a nie raz po prostu wywraca się do góry nogami. Ostatnio nastał czas melancholii, wspomnień i wewnętrznych rozliczeń. Czemu zatem nie powspominać trochę rowerowych historii i dawnych małych przygód.
Rower jaki jest każdy wie, każdy choć raz na takim siedział. Niektórym przypasował na innych nie zrobił wrażenia a jeszcze innym przypomniał się dopiero po czasie. Jeżeli o mnie chodzi rower był zawsze. Mniejszy czy większy, złomek czy trochę lepszy ale był. Mam to szczęście ze miałem i mam z kim jeździć a co za tym idzie spędzanie czasu na rowerze było zawsze okazją do spotkania ze znajomymi.

a tu czterech zapalonych rowerzystów my i Maciej
Dawno temu w „średniowieczu” kiedy jeszcze nie było komórek, internetu a komputer miał mało kto w domu, życie wyglądało ciut inaczej. Pamiętam jak swoje złote lata przeżywał tzw. „góral” czyli rower górski. Każdy chciał go mieć a nie było to takie łatwe. Mało kto tak naprawdę znał się na rzeczy. Każdy marzył o rowerze dorosłym czyli z ramą i dużymi kolami. O rowerze z fajnym terenowym bieżnikiem na oponach, takim nowoczesnym z hamulcami i tylnym i przednim na kierownicy, że o już o kosmosie przerzutek nie ma co wspominać. Większość moich znajomych a także i ja sam wychowałem się na rowerach marki Wigry czy Salto. Tak, tak takie coś kiedyś jeździło.
Przedpotopowa kuchenka , czasem nawet działała
Muzeum kolejki wąskotorowej w Rogowie
Mało kto miał szczęście na komunie dostać BMX-a. To były czasy. Zjeżdżała się cała wataha pod bramę i w drogę. I nie było szansy umówić się wcześniej. Ludzie po prostu musieli do siebie wyjść. To były pierwsze wypady rowerowe. Na godzinę, dwie, trzy, gdzieś obok, gdzieś blisko byle poza domem, poza własnym podwórkiem. Poznawaliśmy pobliskie wsie, odwiedzaliśmy kolegów tam mieszkających i było naprawdę fajnie. Swoją drogą w tamtych czasach powstał pierwszy i jak dotąd nie zrealizowany plan dalekiej wycieczki rowerowej. Ale póki co nie będę o tym pisał bo może uda się tego sezonu ją zrealizować.  Trochę szkoda tamtych czasów bo można było już wtedy robić ciut dalsze wycieczki. Zwłaszcza w latach liceum bo to był czas idealny na tego typu odkrycia. Ale cóż dla nas ten czas przyszedł później. Bo już po maturze, już po pierwszych pracach. Pchani trochę harcerskimi wspomnieniami z pierwszego obozu i chęcią odreagowania rzeczywistości, wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy odwiedzić Goreń. Czyli miejsce gdzie w 1997 roku byliśmy po raz pierwszy na obozie harcerskim. Miejsce stosunkowo nie dalekie bo znajdujące się na pojezierzu Gostynińskim. Ale dla nas wtedy prawdziwa wyprawa. Fajne jeziorka, ładne lasy i bardzo dużo wspomnień. Wycieczka była krótka bo raptem 2 dniowa. Z jednym noclegiem. Ale przeżycia super. Nie dysponowaliśmy praktycznie żadnym sprzętem który można by było określić jako turystyczny. No może poza pożyczonym namiotem. 
w tle dworek w Oporowie
Była kiepska mapa i duży, duży zapał i chęć. Trasa wiodła prze Piątek, Kutno i dalej. Kompletnie bez kondycji i wprawy rowerowej ale dawaliśmy rade. Po dłuższym błądzeniu po rozkopanym Kutnie, dotarliśmy wieczorem na miejsce. Dokładnie tam gdzie chcieliśmy być. Dokładnie tam gdzie kiedyś stały namioty, tuz nad jeziorem, dokładnie tam gdzie było zejście do wody. Wróciły wspomnienia i człowiekowi zrobiło się miło ze dotarł tu sam bez niczyjej pomocy. Rozbiliśmy się na wzgórzu obok mogąc podziwiać i gwiazdy i jezioro. Ten wyjazd rozbudził chęć na więcej. Na poznawanie swojej małej ojczyzny i swojego regionu. Była zatem i kolejna wyprawa tym razem nad Zalew Sulejowski. Tutaj docieraliśmy kilka razy. A i chętnie wracamy tam w miarę możliwości. Przypomina nam to bowiem początki naszych jazd. I choć teraz traktujemy to dość treningowo, tak na początku to były prawdziwe wyprawy. Przejechać zalew wzdłuż jego jednego z brzegów, odkrywając marine żeglarską i zasadzonych w krzakach wędkarzy, szukając miejsca na własny nocleg to było ciekawe przeżycie. Odkryliśmy wtedy Spałę i bunkry w Jeleniu i Konewce. Kto nie był polecam. No i oczywiście punkt obowiązkowy czyli tama w Smardzewicach. Podczas jednej z kolejnych podróży w tym kierunku dotarliśmy aż do Drzewicy. 
Stare czasy namiot z pałatek w jakimś lesie w Polsce
To tez fajna przygoda bo z jazda wieczorową porą i nocnymi przeżyciami w lesie. Wspomnę tylko tajemniczo że straż po lesie jeździła a my delikatnie i cicho musieliśmy zmienić miejsce noclegowe, zamieniając przy okazji ognisko na mały palniczek kuchenki turystycznej. Nie wiemy czy szukali nas czy jechali gdzieś indziej ale woleliśmy nie kusić losu. Takich przygód wiele przeżyliśmy. Dziki i jelenie pod namiotem w Ojcowskim Parku na przykład. Czy tez ulewa i namiot na drodze spływającej wody również w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Albo kompletnie nie wyspana noc na mazurach, kiedy to śpiąc w samym śpiworze bez karimaty człowiek szukał czego tylko się dało, żeby włożyć pod tyłek, tak ciągnęło od mokrej ziemi. Cóż  uczymy się na błędach. Zwiedzając nasze rejony dotarliśmy także nad zalew Jeziorsko i Warte. Droga także obfitująca w przygody i zabawne sytuacje, których nigdy nie brakuje. Jak choćby pomylenie drogi z brama na posesje i szybki odwrót pod naporem biegnących wielkich psów. Podczas tej wyprawy poznaliśmy Łęczyce, Tum i Górę św. Małgorzaty no i okolice samego zalewu. 
Mostek nad Pilicą w okolicy Spały
Jedzonko 
Eksplorując swoje bliskie okolice dotarliśmy do Rogowa zwiedzając tamtejsze muzeum kolejki wąskotorowej. Z czasem traktując Rogów jako przystanek na drodze, zaczęliśmy docierać dalej bo i Lipce Reymontowskie i Skierniewice i Rawa Mazowiecka. Cały czas jeździmy i odkrywamy nasze okolice. Jak choćby wzgórza z wiatrakami w okolicach Kołacina czy rezerwat rzeki Rawki i okolice Bolimowa. Nigdy nie potrzebowaliśmy wielkiego sprzętu i wyposażenia, wystarczyła ciekawość i chęć. Choć nie powiem sprzęt się przydaje a i człowiek jest taki ze jak ma możliwość to jednak ulepsza sobie bytowanie, podróż i jej warunki. 
Ale pamiętam czasy kiedy posiłek to tylko kanapki bądź kiełbaska z ogniska. Potem przyszła pora na pierwszą kuchenkę turystyczną, taką na benzynę. Fajna ale same z nią problemy. Bo nie dość że nie poręczna to paliwo wyciekało albo ciężko było je dostać. Także ewolucja pchnęła nas w kierunku kuchenki gazowej. Noclegi to tez historia ewolucji po latach w harcerstwie nie straszny nam był namiot. Kiedy nie mieliśmy swojego korzystaliśmy z wojskowych pałatek i dawaliśmy rade. Teraz cieszymy się dobrym namiotem, który już także swoje widział, przeżył a i odwiedził. Takich ewolucji sprzętowych było wiele a i wciąż dałoby się to i owo unowocześnić. Nigdy jednak brak tego czy owego nie zatrzymywał nas w domu bo liczyła się droga, liczyła się przygoda, odkrywanie i pewnie chora, sportowa ambicja. Czego przykładem niech będzie jazda do 2,14 podczas wyprawy do Krynicy Morskiej. Ale takich akcji było wiele. Chociażby ostatnio podejście na Śnieżnik prawie że z rowerami na plecach albo dojazd swojego czasu z Głowna do Częstochowy w jeden dzień, padając potem na rogatkach miasta i rozbijając się nad brzegiem Warty.
Od momenty kiedy jeździliśmy kilka kilometrów dookoła domu, na mniej lub bardziej dobrych rowerach nie wiele się zmieniło. Zamieniliśmy rowery, plecaki sakwy trochę innych drobiazgów i nabraliśmy doświadczenia ale dalej mamy tamtą chęć odkrywania i zapał do robienia czegoś będącego na przekór innym, będącego czymś co odbiega od przyjętego modelu spędzania czasu. Poza tym świat jest dużo fajniejszy z pozycji siodełka rowerowego czy pozycji pieszego na szlaku niż z okien samochodu, samolotu czy pociągu. Choć i to ma swoje uroki. Miejsca schowane po zaściankach  i poboczach z dala od ruchliwych dróg i szlaków są przecudowne, urzekające i nie raz człowiek ze smutkiem patrzy na mijane okolice wiedząc że więcej nie będzie dane mu tego zobaczyć.

Nasza, moja ewolucja rowerowa i turystyczna trwa dalej i ta gorączka się pogłębia coraz mocniej. Mam zatem nadzieje ze nie raz jeszcze napisze coś fajnego z tego co przeżyliśmy co zobaczyliśmy i gdzie byliśmy.
K.R.



Widoczek na Zalew Sulejowski 


Most na Wiśle we Włocławku 




Wejście do "obozu w Goreniu", tu kiedyś stał obóz harcerski









Jazda po grobli wzdłuż Zalewy Jeziorsko

Nasze stare dobre rumaki




Mostek gdzieś na kanale na mazurach

Zamek Bobolice w jurze krakowsko-częstochowskiej

Lipce Reymontowskie

A to już Rawa Mazowiecka




hmmm... a teraz gdzie ?

1 komentarz: