czwartek, 25 kwietnia 2013

Giżycko – Giżycko czyli pętla po Mazurach.


Czym dla kogo jest rower i jazda na nim? To pytanie dla każdego ma inną odpowiedź. Dla nas jest to sposób na relaks i odreagowanie od szarej nudnej i ciężkiej niekiedy rzeczywistości. Razem z braćmi od kilku już lat jeździmy i zwiedzamy na rowerach Polskę. najpierw były to okolice zamieszkania, potem dalsze już dwu dniowe wyprawy aż w końcu przyszedł czas i na krajowe eskapady. Nigdy specjalnie nie zależało nam na bardzo wyszukanym i drogim sprzęcie nigdy zresztą nie było nas na taki stać jednak nie przeszkadzało nam to spełniać swoje turystyczne zachcianki i ambicje. Od zawsze kręciło nas szeroko pojęte zwiedzanie i przebywanie wśród natury, pięknych widoków czy też ludzi. Z braku funduszy a może i z chęci bycia nie zależnym zaczęliśmy sami organizować sobie turystyczne atrakcje.
Mazury od zawsze nas pociągały, nigdy wcześniej nie byliśmy w tej krainie a wiele za to o niej słyszeliśmy i trochę czytaliśmy. Mazury to kraina wielka i wiele do zaoferowania wiec należało najpierw zdecydować w który jej rejon jechać i w jaki sposób zamierzamy to zrobić. Po dłuższej analizie padło na Giżycko, zarówno jako start a także jako i metę. Na Mazury bowiem musieliśmy dostać się własnym autkiem bo niestety dojazd dokądkolwiek pociągami w naszym kraju jest albo strasznie skomplikowany albo wręcz niemożliwy. No ale nie rozwijajmy tego tematu bo każdy kto choć raz jechał pociągiem wie jak jest. Termin naszej małej wyprawy wyznaczyliśmy sobie na początek maja, ot taka majówka na rowerze. Nie było jeszcze za ciepło a i niestety dość sucho gdyż wiosna 2010 roku po niezwykle długiej i śnieżnej zimie, szła dość długo i opornie. Nie mniej jednak było wystarczając by spędzić ten czas na rowerze wśród drzew i jezior. Obraliśmy Giżycko jako początek i koniec naszej pętli po Mazurach i tu też dojechaliśmy autkiem. Niestety ze względu na prace późno wyjechaliśmy z domów i na miejscu byliśmy dopiero około północy. Cóż mówi się trudno, jednak z tego powodu a także braku chęci i obeznania w terenie, noc spędziliśmy w aucie. Nie polecamy nikomu ani to wygodnie ani ciepło, choć plus był jeden w postaci szybkiego wstania wczesnym rankiem a wiec i wczesnego startu.

Autko zaparkowaliśmy na parkingu strzeżonym przy jednym z hoteli i w drogę. Wyruszyliśmy wcześnie rano pełni zapału i radości do jazdy. Pogoda co prawda mogłaby być znacznie lepsza ale jakoś nam to nie bardzo przeszkadzało. Było dość chłodno, bardzo pochmurnie, na razy mgliście a i wilgotność powietrza była wysoka. Pierwsze kilometry poszły w miarę gładko i bez problemu, spokojne ciche uliczki wśród wiosek z dala od zgiełku tras dawały poczucie odpoczynku i bliskości z naturą. Można było pozwolić sobie na rozmowę w trakcie jazdy, żarty itp. A w sytuacji kiedy jedzie obok siebie trzech braci to bardzo pożądana okoliczność, gdyż zawsze mamy o czym ze sobą rozmawiać. Trasę zaplanował najmłodszy z nas jak się jednak okazało mimo ze odwalił kawał dobrej roboty w wielu miejscach musieliśmy ją korygować na bieżąco, gdyż inaczej sprawa przedstawiała się na mapie a inaczej w rzeczywistości. Tak tez było z pierwszym wyznaczonym punktem widokowym na jezioro Dargin całkiem niedaleko za Giżyckiem. 
Widok na jezioro Dargin
Na mapie jak wół jest, jest też i jakaś ścieżka do niego a w rzeczywistości szczere pole, grząskie jak diabli, rozmokłe i nie przejezdne. Bliżej drzew z kolej pokrzywy i inne krzaczory. No cóż tracąc mnóstwo czasu i energii brnęliśmy dalej z nadzieją ze się jakoś sprawa polepszy, niestety nie uległo to zmianie. Sam punkt widokowy zarośnięty i poza kawałkiem wody przy samym brzegu to jeziora nie widzieliśmy. Chwila zatem odpoczynku trochę zdjęć i odwrót, niestety trasą mimo że zmodyfikowaną to nie wiele lepszą. Do tej pory nie wiemy czy my gdzieś źle skręciliśmy czy tak po prostu miało to wyglądać. 
Pierwszy  bliski kontakt z mazurskim jeziorkiem
Nie mniej jednak kierowani obsesyjną chęcią zobaczenia jednego z wielkich jezior sami się w to wpakowaliśmy. Dalej już odpuszczaliśmy niepewne i małe cele widokowe by znowu nie tracić czasu. Samym założeniem wycieczki było spędzenie czasu ze sobą, pogadanie, od stresowanie się i odpoczynek od codziennego życia. Turystycznie natomiast kilka dni na rowerze wśród jezior i lasów. Ciesząc się z widoków zwiedzając ciekawe miejsca i oglądając to wszystko co jest charakterystyczne dla tego zakątka polski. Założyliśmy zatem obejrzenie kilku bunkrów w tym Wilczego Szańca, jak i innych poniemieckich zabudowań, dotarcia i zobaczenia jak wygląda jezioro Śniardwy czy też zajrzenia do Mikołajek. Pierwszym takim zabytkiem wojennej historii był bunkier w który kwaterę miał Himmler. Bunkier w środku lasu zaniedbany i w zasadzie w gruzach po tym jak wysadzony został przez armie niemiecka w styczniu 1944 roku. Bunkier zwany Hochwald czyli po naszemu „wysoki las” znajdziemy w Pozedzrzu. Bardzo ciekawe miejsce i warte obejrzenia, w odróżnieniu od kwatery Hitlera nie zagospodarowane, znajduje się w środku lasu i nie znajdziecie tu sklepu z pamiątkami czy budki z biletami. 
Ruiny kwatery Himmlera "Hochwald"
Ma to i swoje minusy obiekt jest zaniedbany i w wielu miejscach zaśmiecony ot taka nasz rzeczywistość. Po typowej dla takiego miejsca sesji fotograficznej ruszamy dalej kierując się lasem na Węgorzewo. Była to bardzo fajna droga prowadząca przez las w większości po dawnym nasypie kolejowym. Do samego Węgorzewa wjechaliśmy już asfaltową trasą wlotową do miasta, wzdłuż której poprowadzono ścieżkę rowerową. Przed samym Węgorzewem oczywiście punktem obowiązkowym jest pomnik upamiętniający walki o wyzwolenie Węgorzewa, ulokowany praktycznie przy samej trasie na wysokiej skarpie. Samo Węgorzewo przywitało nas jakimiś lokalnymi uroczystościami z okazji majówki zatem było trochę zamieszania w mieście. Wrażenie jednak sprawiało miłego ładnego nie za wielkiego spokojnego turystycznego miasteczka. Turystów jeszcze nie było widać aż tak wielu, choć przystań wydawała się być pełna. 
Przystań w Węgorzewie
Z Węgorzewa ruszyliśmy dalej kierując rowery na kolejny zabytek architektoniczny przypominający o pobycie tutaj kiedyś niemieckich zarządców. Tym razem ów zabytek miał być przydatny społeczeństwu, władze niemieckie jednak nie zdążyły Hdokończyć dzieła. Mowa tutaj o niedokończonych śluzach wodnych i kanale który miał łączyć Wielkie Jeziora Mazurskie z rzeką Pregołą i dalej Bałtykiem. Po zamyśle zostały pewnie tylko plany architektoniczne i te pozostałości służące teraz turystom. Minąwszy niedokończone dzieło niemieckich budowniczych jechaliśmy już wzdłuż kanału który miał być połączony z jeziorem.
Nie dokończone śluzy
Ten leśny nadbrzeżny trakt był wyjątkowo fajną trasą do pokonania jechało się niezwykle sympatycznie i relaksująco gdyż z dala od zgiełku i hałasu. Otoczenie dość wilgotne i zacienione toteż na biwak może nie bardzo ale na krótką przerwę na kawę jak najbardziej się nadawało. Na biwak zresztą było jeszcze stanowczo za wcześnie a czekała nas jeszcze dość długa droga. Podczas jazdy nie spotykaliśmy zbyt wielu turystów choć kilku rowerzystów się zobaczyło. Wyjątkami były zwłaszcza nie wielkie przystanie gdzie ludzi było bardzo dużo, na szczęście taka typowo wodniacką wioskę mijaliśmy tylko raz w miejscowości Sztynort. Przez większą część wycieczki cieszyliśmy się ciszą i spokojem. Jeżdżąc po mazurach jeździliśmy różnymi drogami często asfaltem ale i od lasów i ścieżek nie uciekaliśmy. Mimo ze cel i charakter wyprawy był czysto turystyczny nie posiadaliśmy sakw a tylko plecaki dość duże ale jednak w miarę wygodne. Nie przerażały nas zatem drogi podmokłe czy nieutwardzone. Jak się okazało w tamtym rejonie zwłaszcza w miejscach mniej turystycznych, gdzieś po małych wioskach albo miedzy lasami tudzież w lasach drogi inaczej wyglądają na mapach a inaczej w rzeczywistości. W wielu miejscach jest bowiem tak że mapa wskazuje niby drogę utwardzona niekiedy i asfalt a w rzeczywistości są to kamienie, sześciokątne płyty chodnikowe lub pozostałości i resztki asfaltu tak czy siak jedzie się gorzej jak po normalnej leśnej drodze.  Dość sporo po południu dotarliśmy w końcu do „wilczego szańca”. 
Ruiny "Wilczego Szańca" widziane z za siatki
Obejrzeliśmy go jednak tylko z zewnątrz i nie wjeżdżaliśmy na jego teren. Wiąże się to może z naszym skąpstwem a może z prostego przeświadczenia że skoro coś jest zabytkiem i należy do naszej historii to powinno to być albo darmowe albo za rozsądną cenę tutaj zdecydowanie nie była to rozsądna cena. Owszem dla Niemców płacących w euro a raczej w nich zarabiających to żaden wydatek jednak dla polaka to trochę mi się wydaje za dużo. W związku zatem z naszym mały bojkotem a i niestety kończącym się dniem pstryknęliśmy kilka fotek z zewnątrz i ruszyliśmy dalej szukać już powoli miejsca na nocny biwak. Miejsce mieliśmy już upatrzone, na mapie wyglądało świetnie a i daleko nie było wystarczyło przejechać las i znaleźlibyśmy się nad wodą w pewnie malowniczym otoczeniu. Tego jednak nie wiemy gdyż zabłądziliśmy w lesie i nawet GPS nie potrafił rozsądnie powiedzieć gdzie jesteśmy. Po długich rozważaniach i kilkunastominutowym szukaniu dogi w końcu napotkaliśmy jakichś leśników którzy wskazali tyle o ile nam drogę. Było już jednak za późno by dalej jechać wiec chciał czy nie chciał biwak mieliśmy w lesie. Miejsce znaleźliśmy fajne tyle ze w lesie takim jak i przy domu bez rewelacji ale co się zrobi. Do tego pogoda jak na złość zaczęła się psuć, nawet nie zdążyliśmy rozstawić do końca namiotu a już zaczęło padać. Padało zresztą przez większość nocy. Ale rano na szczęście już nie. 
Mazurskie pagórki
Drugi dzień był już o wiele ładniejszy od poprzedniego choć i ten poprzedni zły nie był. Rano dalej trochę błądziliśmy po tym nieszczęsnym lesie ale w końcu jakoś udało nam się wyjechać na drogę którą już potrafiliśmy określić na mapie. Dość wcześnie wyruszyliśmy i dość wcześnie dojechaliśmy do miejscowości Ryn gdzie mogliśmy zrobić zakupy i obejrzeć zamieniony na hotel stary pałac. Wyjeżdżając z miasteczka mogliśmy podziwiać jego wspaniałą panoramę z jeziorkiem obok i w tle. Ukształtowanie terenu pozwoliło Cieszyc się tym widokiem przez dłuższą chwilę. Myliłby się ten kto uważa ze Mazury to płaski i nudny teren do jazdy rowerem. Sami będąc tam pierwszy raz byliśmy zaskoczeni jak tu pagórkowato, nie są to góry ale niektóre podjazdy dają w kość, a z niektórych zjazdów można się długo nacieszyć. Miasteczko oglądaliśmy z takiego właśnie pagórka z którego potem mieliśmy nie lada frajdę zjeżdżać. 
Szybka leśna droga
Nie duży kawałek drogi za miastem czekał nas powtórnie odcinek leśny, przyjemny i z milą niespodzianka w postaci ładnego miejsca biwakowego urządzonego nad brzegiem jeziora. W takim miejscu gdzie są ławki i stoliki, może nie super nowe ale czyste i całe, aż przyjemnie było odpocząć i zjeść drugie śniadanie. Po dłuższej chwili odpoczynku i zaplanowaniu trasy, zebraliśmy się dalej kierując się powoli na Mikołajki. Droga leśna na której się znaleźliśmy była wyjątkowo ciekawa, obfitowała zarówno w strasznie strome podjazdy jak i zabójcze zjazdy. A i zdarzyło się że po prowizorycznym moście zrobionym z pni kilku drzew, przeprawialiśmy się na drugi brzeg  rzeki. Urozmaicone trasy zdecydowanie lepiej pozwalają się cieszyć z jazdy na rowerze niż monotonne odcinki. Do Mikołajek zajechaliśmy już w godzinach popołudniowych. Chwile pobłąkaliśmy się po mieście, odpoczęliśmy, nacieszyliśmy oczy widokiem wspaniałych jachtów ale także pomęczyliśmy trochę nadmiarem turystów na metr kwadratowy. Korzystając także z wielu możliwości zjedzenia czegokolwiek pozwoliliśmy sobie także na mały obiad. Z Mikołajek ruszyliśmy dalej kierując się przez las wzdłuż wybrzeża jeziora Mikołajskiego, i przez przesmyk pomiędzy Jeziorem Łuknajno i zatoką Łukniańską, by dojechać do wybrzeży największego jeziora w Polsce. Widok mieliśmy naprawdę ładny dojechaliśmy bowiem na dość wysoki pagórek u północnych wybrzeży jeziora Śniardwy i stąd mogliśmy podziwiać ogrom zbiornika. A było co podziwiać bo jezioro jest wspaniałe.
Widok na jezioro Śniardwy
Fakt ze pogoda mogłaby być ciut lepsza a i wzgórze troszkę lepiej zadbane ale wszystkiego mieć nie można. Po dłuższej chwili odpoczynku i nacieszeniu się widokami ruszyliśmy dalej. Zostało bowiem jeszcze dość sporo drogi a dzień w maju nie jest jeszcze tak długi jak w letnie miesiące. Jazda upływała w bardzo przyjemniej atmosferze i wśród miłych widoków. Nie bardzo było już co zwiedzać po drodze wiec kierowaliśmy się już do miejsca które wyznaczyliśmy na kolejny nocleg. Było to miejsce biwakowe nad brzegiem jednego z fajniejszych jezior jakie mieliśmy okazje zobaczyć. Było to jezioro typowo polodowcowe długie na pewno głębokie i o stromych brzegach. Jechaliśmy wzdłuż jeziora dobrych kilka minut ciesząc się ze zróżnicowanego terenu i górek. Samo miejsce znajdowało się jakby w szczycie jeziora, w samym jego końcu.
Wieczorny widok na jeziorko nad którym biwakowaliśmy
Było bardzo przestronne nasłonecznione i wygodne. Rozbiliśmy się jednak ciut dalej przy niewielkim molo w równie ładnym miejscu, może bardziej zacienionym ale na pewno spokojniejszym. Okazało się bowiem ze nad jezioro lubią przyjeżdżać miejscowi, tak też się stało i tym razem. Na szczęście spotkaliśmy ich rano już po przespanej noc i przysłowiowym naładowaniu akumulatorów.  Pisze że na szczęście gdyż byli to bardzo otwarci, przyjaźnie nastawieni i skorzy do zabawy młodzi ludzie, wiec gdybyśmy spotkali ich wieczorem to chyba byśmy nie pospali za długo. Nie mniej jednak okazali się bardzo pozytywnie nastawieni zarówno do nas jak i w ogóle do życia. Pokazali nam tez bunkier ukryty w okolicznym lesie a którego nie bardzo potrafiliśmy zlokalizować na mapie. Bunkier ów został nawet wykorzystany, zgodnie z tym co mówili nasi nowi znajomi, jako miejsce imprezowe, gdzie organizowano nawet dyskoteki. Teraz jednak był już bardzo zarośnięty, obmalowany graffiti i zaśmiecony w środku, nie mniej jednak dość ciekawy. Po tym rozstaliśmy się z miejscowymi i ruszyliśmy dalej. Tym razem jechaliśmy juz tylko po to by dojechać do Giżycka, sama droga tez długo nie trwała a i kilometrażowo nie był to rekord, nie mniej jednak kilka godzin w siodle spędziliśmy. Ostatnim punktem naszej wycieczki było samo Giżycko którego zwiedzanie zostawiliśmy sobie na koniec. 
Twierdza w Giżycku
Obejrzeliśmy twierdze jaka się tam znajduje a także kilka innych ciekawych obiektów i zabytków, choćby most na kanale który co pewien czas musi być składany by stojące w kolejce łodzie zarówno z jednej jak i drugie strony mogły płynąc dalej. Rzecz jest o tyle ciekawa ze po zatrzymaniu ruchu drogowego i pieszego po moście, wychodzi człowiek ze stróżówki z odpowiednim przyrządem który wtyka w otwór w moście i przy jego pomocy kręcąc nim, ręcznie składa czy też przesuwa most.

Od Giżycka zaczęliśmy nasza pętle i na Giżycku ja skończyliśmy. Przejechaliśmy bardzo fajny kawałek trasy pokonując wiele kilometrów po wcale nie tak płaskim rejonie. Spędziliśmy miło czas ze sobą, nie raz błądząc, nie raz podziwiając widoki jakich u siebie próżno było by szukać. 
Ręczne przesuwanie mostu na kanale w Giżycku

Wyprawa na Mazury na pewno pozostawia pewien niedosyt gdyż trzy dni to mało bo jest tam naprawdę gdzie jeździć zatem na pewno wrócimy. K.R.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz