piątek, 26 kwietnia 2013

Rowerowym szlakiem po wniesieniach łódzkich wiosną ... prawie wiosną



Wiosna a właściwie jej początek w tym roku chyba każdy wie jak wyglądał, wystarczy wspomnieć Wielkanoc w śniegu. Zima była długa, śnieg leżał długo a człowiek w domu to się mało nie zakisił, wiec jak tylko wybiła kalendarzowa wiosna, przyszło nam do głowy wybrać się gdzieś rowerkiem. Padło na niedalekie okolice Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Bywaliśmy tam dość często ale nigdy w tak zimowa aurę. W domu jednak nuda więc postanowiliśmy zaryzykować.
Wyjechaliśmy dość wcześnie bo około 10 i obraliśmy kierunek na miejscowe lasy zwane bykowcem i tzw. Czarny Staw. Był to mały skrót by dojechać do drogi asfaltowej na Kalinowie. Droga okazała się bardziej wymagająca niż myśleliśmy. Duża ilość śniegu na trakcie okazała się dość dużym problemem, większym okazało się jednak to iż pod tym śniegiem nie raz była warstwa stopionego i na nowo zamarzniętego śniegu. A do tego zewnętrzna powłoka białego puchu była sztywna i ostra. Skutkowało to tym ze rower nie chciał trzymać się kolein i ciężko było brnąć poprzez zaśnieżone odcinki. Sam trakt leśny nie był taki zły, ze względu bowiem na to iż często jeździ tamtędy leśniczy na drodze w śniegu były wyryte ślady kół, wiec było czego się trzymać. Z doświadczenia wiem jednak ze łatwiej jechać po świeżym śniegu mającym ciągle konsystencje puchu niż po takim ciut zleżałym trochę podtopionym i na nowo zamarzniętym. Droga jednak nie była aż tak długa i na szczęście dało się rowerem jechać i nie trzeba było go prowadzić. Z lasu wyjechaliśmy na drogę między Kalinowem a Nowostawami Górnymi i dalej Dmosinem. Droga bardzo fajna trochę ciaśniejsza niż zwykle a to ze względu na śnieg na poboczach i wyślizgane krawędzie jezdni.  Jechało się jednak fajnie i dość szybko w odróżnieniu oczywiście od leśnego odcinka z którego właśnie wyjechaliśmy. Po nie długim czasie, przecinając miedzy innymi autostradę A2 ma Warszawę, dojechaliśmy do miejscowości Lipka. Tutaj w niedalekiej odległości mieliśmy wjechać na czarny szlak rowerowy prowadzący przez Park Krajobrazowy
Wzniesień Łódzkich. Fajna trasa dość długa ale przynajmniej nie monotonna a i odpowiednio pagórkowata. Tego dnia chcieliśmy zrobić jednak tylko jej kawałek docierając na wzniesienie w pod łódzkim Plichtowie. Po zaopatrzeniu się w Lipce w napój i po krótkim odcinku asfaltowym wylądowaliśmy wreszcie na czarnym szlaku. Przywitał nas polną drogą prowadzącą w stronę lasu. Zaczęło się dość ostrożnie, bo po śniegu ale jak i podczas poprzedniego odcinka leśnego i tu były koleiny pozostawione przez jakiś pojazd. Nie stresowaliśmy się zatem i patrząc zgodnie na mapę zdecydowaliśmy się jechać dalej.
Po kilku set metrach okazało się ze szlak idzie prosto a tymczasem wyjeżdżona droga odbija w lewo. Po krótkiej konsultacji miedzy sobą stwierdziliśmy ze przecież to nie może być długi odcinek bez żadnej ścieżki wiec na pewno w śniegu będziemy brnąc tylko chwile a i na pewno jest twardo pod spodem więc na pewno da się tez jechać. Zaryzykowaliśmy wiec. Cóż odcinek malowniczy owszem, dość niedługi tez się zgodzę, ale niestety pokonywaliśmy go niezwykle długo. Nie dość ze nie dało się jechać rowerami to na dodatek bardzo trudno było je prowadzić a niekiedy nawet trzeba było je nieść. Byliśmy w śniegu od stóp po kolana a i niekiedy dalej, rowery oblepione miały cale koła i napęd ale brnęliśmy twardo. Najpierw pocieszaliśmy się że to tylko kawałek, potem ze skoro przeszliśmy już tyle to chyba zaraz koniec. Na końcu pocieszaliśmy już tym ze nie ma sensu wracać bo to i tak za daleko, wiec pewni bliżej będzie nasze upragnione miejsce gdzie wjedziemy na jakąś drogę. Po długich minutach które zmieniały się w dziesiątki minut a te w godziny dotarliśmy w końcu do drogi wjazdowej z pobliskiej wsi do lasu, tutaj tez znajdowało się leśne miejsce postojowe dla rowerzystów, koniarzy i innych pieszych, którzy nie raz w cieple dni się tu zatrzymują. Nikogo jednak w zimę nikt tu się nie spodziewał. Dla nas to i lepiej, cisza spokój i można było bez krępacji się oporządzić, wytrzepać śnieg i ze spodni i z butów a także opukać rowery. Byliśmy tak styrani ze czekolada poszła niczym mrugnięcie oka. Na szczęście jako napój kupiliśmy cole wiec i tu dostaliśmy ładny zastrzyk kalorii.
Po tak ciężkiej przeprawie postanowiliśmy dalej jechać czarnym szlakiem zwłaszcza ze wyglądał już całkiem nieźle a i stwierdziliśmy ze gorzej być nie będzie. Leśna droga faktycznie nie była już taka zła, dojechaliśmy dość sprawnie i całkiem szybko do drogi asfaltowej w okolicach Buczka. Cały czas kierując się świadomie na znaczki z poziomą czarną linią przejechaliśmy przez Buczek i wjechaliśmy powtórnie na polną drogę. Tym razem droga była bardzo ładnie wyjeżdżona wiec mieliśmy nadzieje ze prowadzi tędy trakt często uczęszczany. Myliliśmy się jednak,  okazało się że owszem ładnie wyjeżdżony ale tylko dlatego ze ktoś robił wycinkę kilku drzew i po prostu jechała tedy ciężarówka bądź ciągnik. Na końcu tego traktu znaleźliśmy miejsce postoju pojazdu i ślady świeżo ściętego drzewa z trocinami włącznie , jednak nie znaleźliśmy dalszej drogi, nawet ścieżynki. Cóż chciał czy nie musieliśmy zostawić nasze rumaki i zrobić pieszy rekonesans, szukając jakiegoś miejsca, drogi czy chociażby czarnej kreski miedzy dwoma białymi świadczącej o dobrym kierunku.
Po wstępnym rozeznaniu się w terenie i krótkiej naradzie postanowiliśmy jakoś pojechać dalej. Stwierdziliśmy że obok musi być właściwa droga gdyż świadczyły o tym krawędzie pola i dalekie zabudowania które wydawały się być na jej trasie. Nie pomyliliśmy się i  po przeniesieniu rowerów przez kawałek zaśnieżonego pola dotarliśmy do polnej drogi gdzie nawet na przydrożnym  kamieniu znaleźliśmy znaczek określający nasz szlak. Przynajmniej wiedzieliśmy ze nie zbłądziliśmy ze szlaku. Droga jednak okazała się być straszna. Nic po niej nie jeździło wiec nie było kolein czy tez śladów opon po których można by jechać. Mało tego nie raz nie dwa spadało się z duktu w pole gdzie śniegu było więcej i zapadał się człowiek parę centymetrów głębiej. Na szczęście mimo że strasznie topornie to szło daliśmy rade i dotarliśmy do miejsca gdzie dało się nawet jechać. Kilka minut i trochę kalorii jednak straciliśmy. Zresztą jechać nie dało się za długo bo zaraz potem okazało się że szlak znowu błądzi gdzieś po terenie strasznie zaśnieżonym.
Były to już jednak ostatnie takie niespodzianki dla nas w tym dniu. Ostatni jednak kawałek traktu przez zawiane i zaśnieżone pola pokonaliśmy niosąc we dwóch razem swoje rowery trzymając jeden za dwa przednie koła drugi za dwa tylne. Nie mieliśmy bowiem siły już ich przepychać i przedzierać się z nimi przez zaspy, a tak było dużo wygodniej, dużo więcej oszczędziliśmy siły a i było znacznie szybciej. Po przenoszeniu dotarliśmy wreszcie do ukochanego asfaltu. Odtąd droga przebiegała już znacznie wygodniej, kilka razy nawet mogliśmy pozwolić sobie na trochę większą prędkość po drodze która mimo ze zaśnieżona było ładnie odgarnięta i równa. Droga ta poprowadziła nas do trasy prowadzącej do miejscowości Nowosolna będącej już w zasadzie przedmieściami Łodzi. Długo trasą jednak nie jechaliśmy gdyż zaraz skręciliśmy w lewo kierując się zgodnie za szlakiem na Plichtów i okoliczne wzniesienia będące jednym z wyższych w całym parku. Jadąc już mniej uczęszczaną drogą minęliśmy odrestaurowany pałacyk w  Byszewach, dalej kierując się na szczyty wzniesień. Dotarliśmy tam nie wiele później przejeżdżając przez miejsce gdzie już niedługo zacznie się budowa kolejnego odcinka autostrady.
Wiemy o tym bo wszędzie ustawiono znaczniki pod budowę. Pod same wzniesienia troszkę musieliśmy się wspinać, podjazd bowiem zrobił się dość stromy. Sam widok ze wzniesień może nie ponosił jakoś specjalnie ale było wystarczająco ładnie. Znacznie ładniej mimo wszystko jest w cieplejsze miesiące kiedy jest zielono i ciepło. Opłacało się jednak pomęczyć kilka godzin by dojechać do jednego z wyższych miejsc w naszym województwie. Zresztą sam wypad i przeprawa przez leśne zaśnieżone ostępy, była fajną lekcja techniki i wytrwałości, które nie raz się pewnie przydadzą na rowerku. Odpoczęliśmy chwile, zrobiliśmy parę zdjątek, zjedliśmy resztę czekolady i ruszyliśmy w drogę powrotna do domu.
Tym razem kierowaliśmy się już tylko na drogi asfaltowe i nie koniecznie trzymając się szlaku. Wróciliśmy jadąc przez Moskwę i Buczek by potem dojechać do drogi prowadzącej do Lipki a stamtąd prosto do Dmosina i w końcu do naszego ukochanego, małego Głowna.  Zmęczyliśmy się potwornie, nasze ubrania i buty mokre na całego, rowery gdyby mogły mówić tez pewnie wtrąciły by swoje piec groszy. Mimo to jednak byliśmy zadowoleni z siebie i szczęśliwi ze udał nam się taki fajny i bądź co bądź ekstremalny wypad. A na wzniesienia wrócimy już niebawem jak będzie cieplej. K.R.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz